Czytamy z Marie Zélie – wywiad z Agatą Kołakowską

Najnowsza książka Agaty Kołakowskiej – Szczęście na miarę wyd. Prószyński (KLIK) – miała swoją premierę kilka dni temu, 26 stycznia.
Jest nam niezwykle miło ogłosić, że Marie Zélie objęła patronat nad powieścią, której motywem przewodnim są… sukienki! 
Książka
 opowiada historię mistrza krawieckiego Leonarda Kittaya, który szyje wyjątkowe kreacje. Dzięki nim spełniają się marzenia wielu kobiet…

Pani Agato, książka Szczęście na miarę połączyła nas za sprawą tematu – mistrza krawieckiego szyjącego niezwykłe sukienki. Opowie Pani w kilku zdaniach o głównym bohaterze – Leonardzie Kittayu?

Dla Leonarda szycie to pasja, ale także sposób ukrycia się przed światem. I pewnie trochę także przed sobą. Praca zastąpiła mu wszystko inne, co ważne w życiu. Całkowicie się jej poświęcił, odkąd wiele lat temu odeszła od niego Małgorzata, jego wielka miłość. Krawiec jest samotnikiem przekonanym, że już się do tego przyzwyczaił. On w przeciwieństwie do swoich klientek nie wierzy w magiczną moc swoich kreacji. Dlaczego? Ma to bezpośredni związek właśnie z Małgorzatą. Ale nie zdradzę nic więcej… Leonard może wydawać się dziwakiem, ale nie sposób go nie polubić. Jestem przekonana, że niejedna kobieta chciałaby być kochana tak jak książkowa Małgorzata.

Spodobało mi się bardzo zdanie z zakończenia książki: „Pomyślał o wszystkich kobietach, dla których uszył sukienki. O ich radościach, zawodach”.

Myślę, że to pewien fenomen, że wokół marki Marie Zélie skupia się grono klientek, które często dzielą się z nami swoimi historiami, wiele z nich poznajemy na gruncie prywatnym… Jak to jest u Pani – czy zna Pani swoje czytelniczki, czy zdarza się, że piszą do Pani ze swoimi radościami i smutkami?

Owszem, znam bliżej niektóre ze moich czytelniczek. W czasach przed pandemią nie raz zdarzało nam się spotykać na kawie i rozmawiać niemal o wszystkim. Bywa też, że niektóre z moich powieści poruszają kogoś na tyle, że pisze do mnie prywatne wiadomości, chcąc podzielić się wrażeniami i swoją historią. Bardzo to sobie cenię. Szczególnie wiele emocjonalnych reakcji miałam po książkach We dnie, w nocyNiechciana prawdaPłótno czy Uśpione pragnienia. Zazwyczaj w swoich powieściach staram się poruszać ważne tematy i pisać o emocjach, które się bliskie nam wszystkim.



Sukienki szyte w pracowni krawieckiej Leonarda Kittaya mają w sobie moc; dzięki nim spełniają się marzenia ich właścicielek. Pewnie każda z nas chciałaby mieć taką jedną w szafie – jak Pani myśli, jakiego typu marzenia najczęściej byłyby formułowane?



Zadawałam sobie to pytanie, pisząc tę książkę. I w zasadzie moją odpowiedź można znaleźć na jej kartach. Myślę, że dla kobiet ważna jest głównie miłość i rodzina. Pomyślność w tej materii sprawia, że jesteśmy spokojne, spełnione i czujemy oparcie pozwalające stawiać czoła różnym wyzwaniom. Jedna z postaci sugeruje, że gdyby można było liczyć na kreacje spełniające marzenia, to niejeden mężczyzna paradowałby w sukni z trenem. I myślę, że coś w tym może być! Pytanie tylko, jakie oni mieliby pragnienia? Czy podobne do naszych? Mam taką nadzieję.



A jakie życzenie zaszyłaby Pani w swojej sukience?

Ach, nie mogę go zdradzić! Zresztą wtedy by się nie spełniło! Mogę jedynie zapewnić, że wpisuje się w tematy, które poruszyłam wcześniej.

Czy często nosi Pani sukienki? 

U mnie różnie było z noszeniem sukienek. Był długi okres, kiedy wolałam spodnie ze względu na ich praktyczność i wygodę. Sporo z moich przemyśleń w tej materii włożyłam w usta Dagny, bohaterki Szczęścia na miarę. Ale pewnego dnia pomyślałam sobie, że kiedy właściwie mam nosić piękne sukienki, jeśli nie teraz?! Młodsza już nie będę! Oczywiście nie mam na myśli tego, że sukienki są zarezerwowane wyłącznie dla młodych. Chodziło mi raczej o frajdę z cieszenia się kobiecością. A warto to celebrować jak najdłużej! Choć przyznaję, że nadal jestem dość praktyczna i preferuję modele, które pozwalają na swobodę ruchów i są z funkcjonalnych tkanin. Dlatego tak bardzo wpadła mi w oko sukienka Polo z Państwa kolekcji. Szczególnie ta w głębokim bordowym kolorze. Fakt, że doskonale wygląda nawet z tenisówkami jest dodatkowym atutem.

Co – według Pani – najbardziej przeszkadza nam w „szyciu” szczęścia na miarę?


Myślę, że jest wiele przyczyn. Czasami to sprawy, które wynieśliśmy jeszcze z przeszłości. Wdrukowane schematy i przekonania. Ale najczęściej to lęki. O to, czy damy sobie radę, czy potrafimy w ogóle sięgnąć po swoje marzenie. Bywa, że boimy się nawet tego, co się wydarzy, jeśli ono już się spełni. Ale najgorzej jest, jeśli myślimy, że na to nie zasługujemy. Że szczęście nam się nie należy. To nie jest prawda!

W Pani powieściach – co mi się szczególnie podoba – bohaterzy obracają się w specyficznych grupach zawodowych. Wymaga to od Pani poznania realiów pracy w danej branży. W powieści Wyrok na miłość jest to środowisko aktorskie, w Kolejnym rozdziale bohaterzy pracują w wydawnictwie, w Szczęściu na miarę od podszewki poznajemy pracownię krawiecką… Jak wygląda Pani praca nad książką związana ze zbieraniem materiałów? 

Potrzebę dokładnego researchu wyniosłam z pewnością ze studiów dziennikarskich. Ważne jest dla mnie, aby zrozumieć to, o czym piszę. Jeśli dany temat jest kluczowy dla książki, staram się go zgłębić. Pracując nad Wyrokiem na miłość, w której to książce akcja toczy się wokół tworzenia musicalu, jasne dla mnie było, że powinnam dowiedzieć się, jak wygląda tworzenie takiego spektaklu. Dlatego poprosiłam o pomoc wrocławski Teatr Muzyczny Capitol. Dzięki temu powstała wyjątkowa powieść, ze specjalnie skomponowanymi do niej piosenkami. Z kolei w Liście obecności główna bohaterka jest rzeźbiarką. Wypożyczyłam wszystkie dostępne w bibliotece książki o lepieniu z gliny i najpierw sama uczyłam się, jak się tworzy takie rzeźby. Dzięki temu czytelnik oprócz fabuły, uzyskuje także wartość dodaną w postaci wiedzy. Najważniejsze jest dla mnie to, ażeby dało się uwierzyć w opisywany świat. Nie potrafiłabym wiernie opisać tematu, wcześniej się do niego nie zbliżając. Na tyle, na ile jest to możliwe w danej sytuacji.

Zdarza się, że obsadza Pani w roli bohaterów kogoś ze znanych sobie osób? A może czasem któraś z postaci staje się Pani alter ego?

Czasami zdarza mi się korzystać z pewnych cech znanych mi osób. Szczególnie wtedy, jeśli są charakterystyczne. Bywa, że pożyczam też zasłyszane opowieści. Wolę jednak opierać się na własnej wyobraźni, choć zawsze uważnie obserwuję otoczenie i z niego czerpię inspirację. A jeśli chodzi o moje powieściowe alter ego… Myślę, że w niejednej postaci jest trochę ze mnie. Nie da się tworzyć bez czerpania z wewnątrz i z własnej wrażliwości. Mogę wspomnieć, że jest mi wyjątkowo bliska Raisa z Pięciu minut Raisy, ale także, w niektórych aspektach, Leonard, choć przecież jest mężczyzną.

Jak wygląda u Pani wymyślanie tematów nowych książek? Domyślam się, że nie zawsze jest to łatwe, ale może ma Pani jakiś swój patent (np. notowanie zasłyszanych dialogów, szperanie w rodzinnych historiach)?

Mam oczy i uszy otwarte, ale i tak mam wrażenie, że tematy rodzą się we mnie. Powstają gdzieś w wewnętrznym świecie. To tam przeżywam, doświadczam, rozważam. Zazwyczaj sięgam po tematy, które z jakiegoś powodu mnie poruszyły. Prawie nie zdarza się, żebym zainteresowała się czymś, co ktoś mi zasugerował. Muszę sama to poczuć.

Jako że wywiad pojawia się w naszej serii „Czytamy z Marie Zélie”, skorzystamy z okazji, by zapytać, co czyta pisarka po godzinach.

Zazwyczaj czytam najwięcej i najchętniej wtedy, kiedy nie piszę nic własnego. A są to różne książki. Najchętniej sięgam po powieści psychologiczne, thrillery. Ale bardzo lubię także powieści obyczajowe i biografie. Moją ulubioną pisarka jest Charlotte Link. Uważam, że fenomenalnie konstruuje fabuły nie zaniedbując rysu psychologicznego postaci. Jej książki nie tylko zapewniają miło spędzony czas, ale także refleksję. A to także jest dla mnie niezmiernie ważne!

Zakończę wywiad słowami z Pani książki: „Jak widać cuda zdarzają się nawet wtedy, gdy nie śmiemy o nich marzyć”. I tego życzymy Pani oraz naszym czytelniczkom!